Mňa sa nezbavíš (słowacki)
Popis produktu
Jeśli istnieje osoba, która potrafi się potknąć nawet o własne nogi, to z pewnością jest nią Viola. Sukcesywna kobieta na progu czterdziestki, która przeżyła wiele rodzinnych tragedii, mimo to nie straciła poczucia humoru. W miarę jak przyczepiają się do niej wszystkie wpadki, nie pozostaje jej nic innego. Pomaga jej w tym przyjaciółka Matylda, którą zna od urodzenia. Obydwie są bez partnerów i bez dzieci i od dawna pogodziły się z życiem bez związku. Jednak seria niewiarygodnych przypadków w przedświątecznym okresie ukazuje nową wizję przyszłości. Nic się jednak nie obywa bez słynnych potknięć Violi i rozsądnych słów Matyldy. Fragment Rozdział 9 Tak więc suma summarum. Na Zaduszki prawie rozbiłam twarz o nagrobek biednego pana Żelibabki. Niech mu ziemia lekką będzie. Tydzień później, przy gwałtownym życiowym resecie, prawie złamałam nos lektorowi pilatesu. Zaraz potem... Do tego już lepiej nie będę się wracać. W drodze do domu spotkałam niezwykle szczęśliwego byłego męża z nową żoną i żeby los mi tego choć trochę nie ułatwił, sprawił, że spotkałam ich jeszcze trzy razy w ciągu następnych pięciu dni. Co prawda tylko z bezpiecznej odległości, ale wydarzyło się i zaczęłam to traktować jako znak. Jeszcze nie wiedziałam, czego. Nie żywię do niego urazy. Przecież on nie może za to, że miał za matkę hienę. Może najwyżej za to, że nigdy nie potrafił stanąć po mojej stronie. Nawet w chwilach życiowo ważnych. Mimo to naprawdę z całego serca życzyłam mu nowego, spokojnego związku. Teraz, uwolniony od macki agresywnej ośmiornicy, mógł wreszcie stać się idealnym mężem. Tego ponurego dnia nie padał śnieg. Ponury dla mnie, niezwykle zabawny dla Tyldy. Chciałam to zepchnąć na dalszy plan i zaliczyć w pamięci do wielu niepowodzeń mojego życia, by już nigdy ich nie doświadczyć. Zanurzyłam się w pracy. Na szczęście ją kochałam. Nie tylko miałam poczucie stałej obecności obojga rodziców, ale też zapach naszego sklepu nieustannie mi ich przypominał. To było inne niż w mieszkaniu, w którym mieszkali. Tam mieszkałam z nimi ja. Musiałam się tego pozbyć. Jak i wielu ich rzeczy. Ale papierniczy był moją miłością. Moją pasją. Moją przystanią. Czasem chętnie puszczałam obie dziewczyny godzinę wcześniej do domu i zostawałam tam sama. Czułam tam niewytłumaczalne poczucie bezpieczeństwa i zaplecza. A doskonałą zaletą naszego rodzinnego sklepiku było to, że mieścił się w byłym budynku wielofunkcyjnym. Rodzice najpierw go wynajęli, potem odkupić. Na piętrze była możliwość przerobienia na piękne mieszkanie. Najpierw chcieli, żeby to ja mieszkała tam z mężem. Dla młodej, zaczynającej rodziny byłby to dar z nieba. Mój mąż nie chciał o przeprowadzce słyszeć. A właściwie jego mama nie chciała o tym słyszeć. Podobno co ona będzie robić sama w dużym domu. Że będziemy jej towarzyszyć i chętnie się nami zaopiekuje i będzie dostępna, gdy przyjdą wnuki. Wolała więc obciążyć nas kredytem hipotecznym na dom, w którym nie chciałam mieszkać. Potem rodzice zaczęli rozważać sprzedaż swojego mieszkania, wreszcie przerobienie mieszkania nad papierniczym i przeprowadzkę tam. Ale do tej realizacji nigdy nie doszło. Wszystkie plany, marzenia i nadzieje przerwał wypadek drogowy pięć lat temu. Rodzice wracali z zakupów, a przez miasto jechał szaleniec w samochodzie, który udowadniał swoją siłę. To było czołowe zderzenie. Moi rodzice i kierowca drugiego auta zginęli na miejscu. Na jego szczęście - nie wiem, co bym mu zrobiła, gdyby przeżył. Rodzice byli tak zdruzgotani, że nie mogłam ich zobaczyć. Nie pożegnałam się z nimi. Opuściłam wzrok na dwa trumny, nie widząc ich choćby jeszcze raz. To było dla mnie najtrudniejsze. Z minuty na minutę odeszli dwaj najbliżsi mi ludzie. Zostało po nich zakwaszone ciasto na kuchennym blacie. Świeżo powieszona pościel i paczki papierosów, które ojciec zawsze suszył na kaloryferze. Mieszkanie było puste. Ciche. Smutne. Najgorszy był ten ból. Tego nie da się opisać. Ciało, serce, gardło. Wszystko w jednym skurczu. Najpierw jest zaprzeczenie, potem rozpacz, a potem długo gniew. Dlaczego to się stało mnie? Dlaczego mojej rodzinie? Dlaczego oboje rodzice naraz? Nie miałam nikogo, tylko ich dwoje. I straciłam ich jednocześnie. Bezduszność przeplatała się z agresją. Krzyczałam, kopałam, rzucałam przedmiotami o ziemię. Nie potrafiłam tego zrozumieć. Głowa nie chciała przyjąć tej ostateczności. Opierałam się, jak tylko mogłam. Odmawiałam fachowej pomocy. Do dziś mam okno z dni przygotowań do pogrzebu i samego pogrzebu. Teściowa stwierdziła sucho: „Smutne. Bardzo smutne.” Tym samym skończył się cały jej udział i empatia. Mój mąż był zdruzgotany. Lubił moich rodziców. Ale przed teściową wstydził się okazywać jakiekolwiek uczucia. Naznałabym to słabością. Dla mnie słabością była jego niezdolność przeciwstawić się jej. Pierwsze tygodnie po pogrzebie spędziłam jak żywy trup. Najchętniej wskoczyłabym do grobu do rodziców. Podałam wypowiedzenie w pracy. Papierniczy, który zamknęłam, otworzyłam po ponad miesiącu. Obie pracownice otrzymały w tym czasie pełne wynagrodzenie i kiedy zadzwoniłam, że znów otwieramy, spędziły ze mną w sklepie cały weekend. Cierpliwie tłumaczyły i wtajemniczały. Ludmila znała większość dokumentów, wszystkich dostawców i praktycznie cały bieg spraw. Bez jej pomocy nie potrafiłabym kontynuować pracy, którą nagle przerwali moi rodzice. Tylko jedno, jedyne pozytywne przyniosła śmierć moich rodziców do mojego życia. Gwałtowne otrzeźwienie. Z życia, w którym żyłam. Z niefunkcjonalnego małżeństwa, w które weszłam przez zajście w ciążę.
Kup razem
- Mogłoby Cię również zainteresować
- Inne książki autora
- Inne pozycje wydawcy
- Ostatnio obejrzane
Podobní autoři
Księga odwiedzin
Współpraca hurtowa
Jeśli macie Państwo interesujący asortyment, prosimy o kontakt z naszym działem handlowym. Oferujemy atrakcyjne warunki, szybkie płatności i długoletnią współpracę.
hurtownie@megaksiazki.pl